środa, 27 kwietnia 2016

Doświadczenie własne

Historia autora blogu




         Pracowałem w Polsce jako operator wózka widłowego. Praca w miarę spokojna i ciekawa. Jednak co miesiąc dotykała mnie smutna rzeczywistość. Na dziesięć dni przed wypłatą moje konto wskazywało nie więcej niż 50 zł. Powie ktoś - no tak jak się żyje rozrzutnie to nic dziwnego. Już wyjaśniam. Zarabiałem troszkę ponad 1800 zł Netto. Po opłaceniu wynajmu mieszkania, kredytu i rachunków zostawało jakieś 600 zł. Od tego trzeba odliczyć bilet miesięczny (koszt 100). Na życie zatem miałem przeznaczone 500 zł. Niestety posiadałem jeden zły nawyk (palenie papierosów). Starałem się go ukrócić zatem ograniczyłem palenie do trzech paczek na miesiąc. Całe szczęście w tym że potrafię gotować. Gdybym był skazany na jedzenie w szeroko rozumianej gastronomi miejskiej kasa by się kończyła dużo szybciej. Wiedziałem co zrobić żeby zaspokoić głód niskim kosztem. Tak mijały miesiące. Jednak pewnego razu zagubiłem się w swoich rachunkach. Nie przewidziałem że w miesiącach grzewczych dochodzi dodatkowa opłata za prąd. Kiedy przyszedł rachunek -załamałem się. Nie wiedziałem co robić. Miałem dosyć ciągłego zastanawiania się czy kupić bułkę z makiem czy tą bez maku. Pomału zapominałem jak smakuje dobra wędlina. 
Co robić? pytałem samego siebie.
       Nieśmiało zacząłem myśleć o wyjeździe z kraju. Tylko gdzie? Niemcy, Anglia. A co będzie jak się nie uda? Postanowiłem jednak zaryzykować. Zacząłem szukać. Przeglądałem różne oferty. Czym bliżej byłem podjęcia decyzji tym bardziej się obawiałem. Przecież nie znam języka, będę tam zupełnie sam. W końcu wybrałem. Jadę do Niemiec. Zacząłem szukać już konkretnie. Znalazłem agencję pracy z filią we Wrocławiu. Agencja ta działa w Turyngii. (Nazwę firmy podam jak załatwię do końca sprawę.) Wyjechałem. Rozpocząłem swoją  przygodę na Niemieckim rynku pracy w Nordhausen. Podpisałem umowę i tego samego dnia poszedłem do pracy. Już na początku trochę się wkurzyłem, przez dwie noce przed wyjazdem nie mogłem spać, potem długa podróż i odrazu do pracy. No ale stwierdziłem że nie ma się co litować nad sobą i jakoś dociągnąłem te prawie 9 godzin. 
       Następnego dnia obudziłem się w jakby innym świecie. Poszedłem do sklepu i oczom nie wierzyłem. Zarabiałem 8,20 brutto Za zakupy zapłaciłem 10 euro. Czyli za 3 godziny pracy mam całodniowe utrzymanie. No plus nocleg który musiałem sam opłacić 10 euro za dobę Myślałem że Boga za nogi złapałem. Pięć godzin pracy i przeżyje kolejne 4 na oszczędności i wydatki. Było cudownie. 
       Ta sielanka trwała trzy miesiące. Jeśli chodzi o język niemiecki byłem kompletnie zielony. Ambicje były i są spore. Chcę się uczyć. Jednak Nordhausen to małe miasteczko i nie było perspektyw do nauki języka. Tyle co mogłem nauczyć się sam to wykonałem, ale gramatyka leżała odłogiem. Rozmawiałem długo ze swoim koordynatorem. W końcu stwierdziliśmy że trzeba się przenieść do większego miasta. W sierpniu przeniosłem się do Erfurtu. Pracowałem w dużej firmie wysyłkowej jako komisjoner. Prosta robota - sporo kilometrów trzeba było przerobić dziennie, ale nie przeszkadzało mi to. Lubiłem chodzić, zatem śmigałem między regałami. Kiedy dowiedziałem się że w tej firmie jest możliwość przejścia na umowę już po za agencją ucieszyłem się. Starałem się podwójnie wypełniając swoje obowiązki. Jednak okazało się że to dziwna firma. Zostałem zatrudniony od 1 sierpnia. Tego dnia do pracy przyjęto 20 osób. Pracując widziałem jak przyjmują co chwila kolejne grupy. W połowie miesiąca zaczęły się kłopoty. Pracę kończyliśmy na godzinę przed planowym wyjściem. Okazało się że brakuje zleceń. W między czasie zatrudniano kolejne grupy. W końcu stwierdzono że jest nas za dużo i zaczęto zwalniać. Na pierwszy ogień poszli ci co byli zatrudnieni przez agencje pracy. Zwolniono 40 osób. Mnie na liście jeszcze nie było. Niestety na kolejnej już tak. Pomyślałem znowu przeprowadzka. No nic - aby praca była. Poczekałem dwa tygodnie i rzeczywiście praca się znalazła. Na południu Turyngii. Firma produkująca butelki do perfum. Szybko się odnalazłem a agencja pracy podpisała zemną umowę na czas nieokreślony. Jednak sytuacja w Niemczech jest trochę dziwna. Od grudnia do lutego jest zastój. Mniej zleceń i tak jak w Erfurcie tak i tu zaczęto zwalniać ludzi. Tym razem jednak zostałem zwolniony przez agencję pracy. Pretekst był następujący - brak pracy. I na tym się zatrzymam narazie. Bo to o czym będę w przyszłości pisać jest tematem postępowania. Napiszę tylko tyle że owa agencja pracy zrywając umowę zgodnie z prawem ustaliła miesięczny czas wypowiedzenia. W lutym miałem otrzymać ostatnią pensję. Dostałem ponad 200 euro a powinienem dostać 1100. Uważają że pensję wypłacili do 11 tylko jak weźmiemy i podzielimy kwotę 1100 na ilość tygodni to suma 270 wychodzi za tydzień a nie za 11 dni. Poza tym  uważają że 11 stycznia uciekłem do Polski tylko ciekawe jak mogłem w tym wypadku odebrać pismo w którym zawarte było wypowiedzenie umowy. Data pisma to 12 stycznia stempelek na znaczku to 14 stycznia. No i widzicie. Firma naprawdę fajna ale na koniec pokazała na co ją stać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz